piątek, 27 marca 2009

Deszcz

Druga połowa lat 90-tych. Warszawa. Zakładam buty, są ciężkie, czarne, skórzane, na grubej podeszwie. Sznuruję je długo i starannie. Wkładam sweter i kurtkę przeciwdeszczową. Zamykam za sobą drzwi. Przekręcam klucz w zamku. Schodzę po schodach. Otwieram drzwi wyjściowe, naciągam na głowę kaptur. Deszcz pada. Ulice są czyste, wciągam przez nos wilgotne i chłodne powietrze. Idę chodnikiem. Samochody rozchlapują kałuże, tramwaje rozcinają sobą ścianę wody. Muszę przemyśleć pewne sprawy. Przechodzę na druga stronę. Zakład pogrzebowy „Niebo”, bar, wąska uliczka i jestem w parku. Asfaltową alejką, w deszczu, idę nad kanałem do jego właściwej części. Tam gdzie są stare drzewa, wodospad, jezioro. Pod nogami rozbryzgują się kałuże, kurtka gdzieniegdzie zaczyna przemakać. Idę dalej, przez muzykę z słuchawek słysząc w oddali szum miasta.

Massive Attack – „Protection” to właśnie tego wtedy słuchałem i muzyka ta zawsze będzie kojarzyła mi się z deszczem i tym parkiem. Są to magiczne dźwięki. Właściwie wcześniej nie słuchałem takiej muzyki, byłem raczej ignorantem jeżeli chodzi o tego typu dźwięki. Nie zdawałem sobie sprawy z ich istnienia. Nie wiedziałem, że jest takie zjawisko jak trip-hop, Bristol sound... „Protection” zaczyna się od deszczu i ciepłego głosu Tracey Thorn, potem pojawiają się inni wokaliści, muzyka zagęszcza się i znów rozpływa, by nieśpiesznie, wręcz leniwie dojść do finału. Rytm jak bicie serca i oddech stanowią bazę "Heat Miser", które zamyka płytę. Bonusa w postaci doorsowskiego „Light My Fire" wolałbym nigdy nie słyszeć więc opuszczam nad nim zasłonę milczenia.

Ta płyta, wiosenny deszczowy dzień, miasto tonące w kałużach. Dobre wspomnienia do których warto wracać.

Massive Attack - Protection
do posłuchania:
Massive Attack - protection

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz