środa, 19 sierpnia 2009

Bajka o prostym łojeniu, którego nie było

Dawno, dawno temu, gdzieś pod koniec ubiegłego tysiąclecia, w środku Europy, kontynentu już nie młodego, ale jeszcze dychającego, w kraju Polską zwanym, albo Lechistanem, czy coś tam o polerowaniu w nazwie mającym, powstała muzyka, która wyprzedziła swoją epokę. Kilku panów spotkało się ze sobą, coś zaiskrzyło i pojawiły się dźwięki jakich jeszcze nie było. Kraik ów mały, był wówczas na początku wielkich przemian, a i kompleksy ludzi zajmujących się płyt wydawaniem były na tyle duże, że nikt nie podjął się wyzwania, by pokazać tą muzykę gdzieś dalej, poza Odrą, Bugiem, Bałtykiem i Karpatami.

Flapjack i Dynamind po dwupłytowym flircie z rap-metalem zapuściły się w rejony tak alternatywne, że po płytach z których kawałki prezentuję poniżej już się nie podźwignęły. Natomiast Kobong od początku szedł ze swą muzyką pod prąd i dwie jego płyty były czymś niesamowitym na skalę światową.

Cóż z tego jednak, gdy dźwięki te nigdy nie dotarły do szerszego kręgu odbiorców. Publiczność, oczekiwała, prostego łojenia a tu tego było jak na lekarstwo. Ważne, że coś się z tego ostało. Tak więc posłuchać, a tym co znają i powspominać proponuję.

Na początek Flapjack z płyty "Juicy Planet Earth":



Dynamind z płyty "Mix Your Style":



I na koniec posłuchajcie jaki czad można zrobić na gitarach akustycznych - Kobong z płyty "Chmury nie było":

wtorek, 11 sierpnia 2009

Podróż do Krainy Wąskich Torów

Wyruszyliśmy w drogę dwie godziny przed planowym odjazdem pociągu, bo do stacji początkowej mieliśmy ponad 80 km. Samochód jak na swoje lata sprawiał się bardzo znośnie, więc podróż na miejsce startu przebiegła bez większych atrakcji. Raz pomylona droga szybko została odnaleziona i z wystarczającym zapasem czasu znaleźliśmy się w Ełku.

Miasto w sobotę rano nie wyglądało jakoś szczególnie żwawo, raczej dopiero wstawało. W sklepie koło dworca kupiliśmy colę dopiero przed sekundą wstawioną do lodówki, kiełbaskę ze świeżo otwartego worka i bułki pachnące świeżością.

Długim, wąskim tunelem dostaliśmy się do Krainy Wąskich Torów. Pociąg stał już na peronie, więc po zakupieniu biletów i obejściu skansenu zajęliśmy miejsca w wagonie. Frekwencja duża – to zaskoczenie, bo nie spodziewaliśmy się, że wąskotorówka cieszy się takim zainteresowaniem. Ludzie wsiadają, spóźnialscy w ostatniej chwili wbiegają na peron. Pan Konduktor traktuje ich srogo, ale czekamy. Kilka minut po dziesiątej nasza lokomotywka wypuszcza z siebie kłęby niebieskiego dymu i ruszamy. Cały czas przygląda nam się jakiś starszy pan. Chodzi po peronie, wzdłuż składu, pilnuje, dogląda. Tak sobie myślimy, że pewnie całe życie przepracował na tej kolejce. Za czasów świetności zapewniała ona połączenie do Ełku. Pewnie była pełna ludzi dojeżdżających do pracy, młodzieży jeżdżącej do szkół i pań w drodze do miasta na zakupy. Teraz jest atrakcją turystyczną, ale najważniejsze, że w ogóle jeździ.

Powoli wyruszamy z dworca, starszy pan odprowadza nas wzrokiem, a my spacerowym tempem jedziemy do Sypitek. Linia biegnie wśród pół, łąk i lasów. Kwiaty, drzewa, świeżo skoszone pola, konie i bociany. Kot pasterski pilnujący stada krów i dzieci machające nam, ze swych podwórek. Po godzinie docieramy na miejsce.

Sypitki to malutka wioska gdzieś na końcu świata, ale jest tu drugi tor i lokomotywa może objechać skład, żeby po podczepieniu się z drugiej strony zabrać nas z powrotem do Ełku.

Ludzie wylewają się z pociągu, jest nas całkiem dużo, pięć wagonów i wszystkie pełne. Dziewczynka sprzedająca ciastka tak szybko pozbywa się swych pyszności, że dla nas już nie starcza. W pobliskiej szkole jest za to kawa. Pani nie żałuje wody i palce parzą się od plastikowego kubeczka. Jest wystawa „Dziwy Natury” i gablotka z rysunkami pluszaków.

Jest stary most kolejowy, na który wszyscy wchodzą, krowa dająca się fotografować zupełnie za darmo i ognisko przy którym można upiec kiełbaski.

Przechodzimy przez most na drugą stronę rzeczki i idziemy jakiś czas starym, opuszczonym torem.

Jest ciepło, świeci słońce, pachnie kwitnąca koniczyna i leżąca na polach słoma. Żniwa w pełni. W oddali huczą kombajny i traktory, a niebo jest takie jak tylko może być o tej porze roku. Obiad jemy siedząc na trawie, przy pociągu i rozkoszujemy się tym spokojem i ciszą jaka nas otacza.

Dwie godziny w Sypitkach mijają szybko i już siedzimy w wagonie, a pociąg wiezie nas do Ełku. Jedzie szybciej, może dlatego, że zostawiliśmy tam dzieciaki z kolonii, a może jest z górki? Po 45 minutach docieramy na stację w Ełku i przez długi wąski tunel przechodzimy do świata, gdzie wszystko jest duże, szybkie, rozpędzone i tęsknimy do Krainy Wąskich Torów. Tam czas płynie wolniej, a w tle gra tylko cisza przerywana rzadko turkotem kół. Na pewno do niej wrócimy.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Kilka słów o konserwowaniu

Gazety donoszą i radio ogłasza, że rock się starzeje. Zjawisko jeszcze niedawno określane jako „Dinozaury Rocka” dziś staje się normą. Zbuntowani chłopcy dobiegają pięćdziesiątki, niektórzy mają już ją za sobą, a na przykład Lemmy Kilmister z Motörhead, czy Ronnie James Dio sześćdziesiątkę minęli jakiś czas temu. Nie przeszkadza im to koncertować, dawać z siebie wszystko na scenie i co roku objeżdżać wszystkie największe festiwale rockowe na świecie. Dzieci im dorosły, pewnie duża ich część ma już wnuki, a tu rock and rollowi dziadkowie formą przebijają niejednego dwudziestolatka.

Rock and roll konserwuje. Choć nie tylko on oczywiście. Liczy się pasja i to co człowiek ma wewnątrz. Poznałem w swoim życiu nastoletnich starców i siedemdziesięciolatków tryskających życiem i energią. Niby wiek przynosi ze sobą jakieś ograniczenia i w pewnym momencie organizm nie jest w stanie zaakceptować zachowań, które dla dwudziestoparolatka są normą, ale chodzi o to by znając swoje ograniczenia nie dać się wbić w jakieś normy określające co wolno, a czego nie w danym wieku.

Dla niektórych będzie to sport, motocykle, podróże, dla innych muzyka, wąskotorówki czy fantastyka. Kwestia fundamentalna, to nie dać zabić w sobie dzieciaka, nie zatracić hobby, pasji, tylko dlatego, że to już nie wypada.

A na koniec zobaczcie jakiego czadu można dać mając 64 lata. Panie i Panowie: Lemmy i Motörhead!