piątek, 15 października 2010

Sec. Anger


Zebrałem was tu, bo za każdym razem, gdy tego słucham, cholera mnie bierze. Ja wiem, że oni mieli wtedy kiepski okres. Atmosfera stawała się nie do zniesienia. Jason postanowił odejść. Zostali we trzech i właściwie nie wiedzieli, czy jest sens to dalej ciągnąć. Potem James wylądował na odwyku i upadek wisiał już na włosku. Dopiero ta historia z terapeutą, rozmowy, pierwsze próby... Chociaż właściwie pierwsza muzyka, która wtedy powstała była taka słaba, że nawet ojciec Larsa kazał im to wyrzucić przez okno i zapomnieć. Tego nigdy nie było panowie.
Nie byli jeszcze wtedy gotowi na nowego basistę. Bob chwycił za wiosło, zagrał na płycie i nawet kilka koncertów wybrzdąkał z nimi na basie. Ale morda mu się śmiała, jak wtedy grał. Pamiętacie? Śpiewał „Searching....seek & destroy” z uśmiechem na ustach. Właściwie już po nagraniu przyjęli Roberta i dopiero wtedy znów wszystko zarzęziło. Niby założenie było niezłe, ale przekombinowali. Niektórych rzeczy jest za dużo, choć np. Kirka jakby za mało.

Dobra chłopaki, nie możemy tego tak zostawić. Przecież chyba nie tylko ja czuję w tym siłę.
No, rzeczywiście coś w tym jest, tylko cholera jak się za to zabrać? Jest w tym potencjał i można by zrobić z tego rzecz dużą, a kto wie może nawet wielką.
Przede wszystkim wywalamy te cholerne wiadro, niech werbel brzmi jak normalny werbel i do cholery uprośćmy to. Nie ma żadnego podostrzania brzmienia na perkusji. Pamiętaj, masz grać mocno, ale prosto – normalnie, niech wreszcie będzie normalnie. Niech to się opiera na sekcji. Teraz prostujemy gitary, wywalmy te wszystkie pieprzone ozdobniki, udziwniacze, czy jak to cholerstwo nazwać. Dodajemy normalne solówki, takie klasyczne, z pazurem i niech to nie będzie dłuższe niż pięć i pół minuty. Do wokali nie chcę się czepiać – niech będą, nie są złe. Kurcze, nie możemy przecież tego tak zostawić, w tym jest potencjał! Robimy „Second Anger”!

środa, 13 października 2010

Top 10 Pearl Jam


Kurna znów nic się nie dzieje. Znowu siedzimy w tej kanciapie i gapimy się w telewizor. A pewne tylne części ciała już prawie przyrosły nam do siedziska. Już odciski robią się na mózgu od tego nicnierobienia. A do wieczora jeszcze tak cholernie daleko... Trzeba się wreszcie rozruszać do jasnej cholery!
Dobra, zacznijmy tak – weźmy na tapetę Pearl Jam, co wy na to? Kapela niczego sobie, niech będzie pierwsza. Niech ma ten zaszczyt, a zabawa jest niezła. Dobra, ja zaczynam – dziesiątka najlepszych utworów wg św. mnie:

Top 10 Pearl Jam:

1. Black (bezdyskusyjnie najlepszy kawałek Pearl Jam. Niesamowity z wielu względów: melodia, przekaz, dramaturgia, pianino i ściśnięte gardło, gdy już zbliża się do końca i wybrzmiewa finał. Pierwsza płyta, coś tak niesamowitego na niej – przebłysk geniuszu)
2. Daughter („córeczko wolałabym, żebyś była chłopcem” – śpiewała kiedyś Kayah, kiedyś, gdy była jeszcze starsza. Zawsze kojarzy mi się to z „Daughter” – znowu ciarki i pewne miejsce drugie)
3. Yellow Ledbetter (strona B singla „Jeremy”. Nie pojawia się na żadnej regularnej płycie zespołu – dobry duch. Podobno nie ma do niej oficjalnego testu, a ja zawsze czuję się dobrze słysząc ją – coś pięknego i oklaski dla Mike McCready'ego – genialne solo)


4. Jeremy - oficjalny teledysk - polecam

5. Crazy Mary
6. Indifference
7. W. M. A.
8. All those yesterdays
9. Alive - tu też teledysk

10. Better man

Teraz wasza kolej.