wtorek, 17 listopada 2009

Pan Rollins i jego Band

Szperając ostatnio w internecie natknąłem się na artystę, który dość duży ślad zostawił po sobie w muzyce. Duży, bo to niewątpliwe wielki facet, a nawiązania do jego twórczości (w szczególności do tej piosenki, którą prezentuję poniżej) można znaleźć u takich wykonawców jak Kazik Na Żywo, czy Illusion. Panie i Panowie oto Henry Rollins – posiadacz niewątpliwie najwspanialszej muskulatury wśród muzyków rockowych, aktor (ma na swoim koncie występ choćby u Davida Lyncha w filmie „Lost Highway”), pisarz, poeta, wydawca. Autor kilkudziesięciu płyt i takiej samej liczby książek. Intelektualista o wyglądzie mięśniaka.
Po raz pierwszy zapoznałem się z jego twórczością przed pamiętnym, reaktywowanym po latach, festiwalem w Woodstock w 1994 roku. Trudno w to teraz uwierzyć, ale Telewizja Polska posiadała prawa do festiwalu i można było na żywo oglądać transmisję z tej imprezy poprzedzoną informacjami o mało znanych artystach. I tak właśnie poznałem wtedy Rollins Band, Primus, Green Day, czy Nine Inch Nails.
„Liar” które prezentuję, to chyba najbardziej znany utwór z płyty „Weight” z roku 1994. „Najbardziej podła piosenka miłosna” jak powiedział w jakimś wywiadzie Rollins, traktuje o manipulacji i zakłamaniu, a rewelacyjny teledysk do niej wyreżyserował Anton Corbijn. Zapraszam do oglądania.


wtorek, 10 listopada 2009

W niedzielę Kult

Pociąg przyjechał planowo – jak w zegarku, a i wypasiony był i przystanki zapowiadał, podróż więc trwała chwilę. Chwila ta trzydziestominutowa, minęła niezauważona i już staliśmy z M na przystanku tramwajowym, już jechaliśmy tramwajem i przed klubem Stodoła się znaleźliśmy. Piwo przedkoncertowe upłynęło nam w miłej atmosferze. Siedząc na kanapie wymienialiśmy spostrzeżenia co do klubu i przekroju wiekowego uczestników imprezy. A to dlatego, że pojawiali się na niej rodzice z wczesnonastoletnimi dziećmi, a także gdyż średnia wieku uczestników zbliżała się do szeroko rozumianej trzydziestki.

Tak to w miłej atmosferze doczekaliśmy do 19-tej, kiedy to impreza pod tytułem koncert zespołu Kult oficjalnie się rozpoczęła.

Na początku zaprezentował się Zacier, wykonując serię swych niezapomnianych przebojów z „Odpadem atomowym” na czele i „Róbrege” na finał. Nam jednak najbardziej spodobał się utwór pod tytułem „Kebab w cienkim cieście”. Wymieniliśmy z M porozumiewawcze spojrzenia i wybuchliśmy śmiechem. Dzieło to muzyczne tak bardzo pasowało bowiem do pewnych dość blisko znanych nam osób, że nie sposób było się nie roześmiać.


Zacier grał pół godziny, ekipa techniczna dość szybko posprzątała, co miała posprzątać, rozstawiła, co miała rozstawić i na scenie zjawił się Kult.

W pierwszej linii od lewej Wojtek Jabłoński – gitara, Kazik Staszewski – śpiew, Irek Wereński – bas, Piotrek Morawiec – gitara. Nieco z tyłu Janusz Grudziński – klawisze, Tomek Goehs – perkusja, a za nimi sekcja dęta w składzie Janusz Zdunek – trąbka, Jarosław Ważny – puzon i Tomasz Gazik – saksofon. Zaczęli od „Baranka”, tłum szaleje i w refrenie gardło zdziera się do granic możliwości (później ta sytuacja powtórzy się jeszcze wielokrotnie). Nowe utwory przeplatane starymi przebojami, nie każdy znam dobrze, ale przecież nie wszystkie płyty Kultu stoją na mojej półce. W pewnej chwili Kazik zagaja: „Od dwóch dni cierpię na permanentne rozwolnienie, tak więc muszę Państwa na chwilę opuścić, a utwór „Totalna stabilizacja” wykona dla was Janek Grudziński”. Publiczność kładzie się ze śmiechu, Kazik wychodzi. Janusz G. wstaje zza tego swego parapetu, w białej koszuli i śpiewa (choć nie wiem, czy to nie za dużo powiedziane). Kazik wraca po kilku minutach wstępu do „Kasety”. Problemy podobnego rodzaju dopadają też Wojtka Jabłońskiego, który opuszcza nas na czas utworu do tekstu, jak mówi Kazik, największego polskiego poety – czyli „Wróci wiosna baronowo” Gałczyńskiego. Mimo, że zespół wyraźnie jest już zmęczony (wszakże to ostatni koncert na trwającej już ponad miesiąc trasie) to daje z siebie wszystko – jest „Śmierć poety”, „Tan”, „Zegarmistrz światła”, „Celina”, „Arahia”. Jest „Marysia”, „Amnezja” i jeszcze kilka piosenek z najnowszej płyty i ewidentne super hity pokroju „Gdy nie ma dzieci”, „Wódki” czy „Lewe lewe loff”.

Wychodzimy trochę przed końcem, niestety trzeba zdążyć na pociąg. Pewien niedosyt pozostaje, ale wspólnie z M uznajemy koncert za udany. Znów jest tramwaj i wyludniony pusty dworzec, pociąg i w strugach deszczu w nocy docieramy do domu. A od rana znów gra nam Kult :-)