poniedziałek, 4 maja 2009

Hey ho let's go!

Oczywiście kiedyś tam byłem też punkiem. Nie miałem co prawda glanów i ramoneski – cóż takie czasy – ale nadrabiałem agrafkami, trampkami i olewaniem systemu. Na ścianie, w moim pokoju wisiał własnoręcznie zrobiony symbol anarchii, przypominający może bardziej znak na przystanku autobusowym, ale szczerość jego przekazu była niezaprzeczalna. Pogo na szkolnej dyskotece w liceum było czymś porównywalnym chyba tylko z sam nie wiem czym; fakt, że do końca mojej nauki takie dyskoteki już się nie odbyły mówi sam za siebie. KSU zaraziło nas wtedy niezdrową fascynacją produktami krajowego przemysłu winiarskiego, ale na szczęście nie trwało to jakoś bardzo długo i nie pozostawiło po sobie trwałego uszczerbku na zdrowiu.

Muzycznie był to raczej punk polski, teksty ryczane po polsku, często zaangażowane jak cholera (teraz swą naiwnością wywołujące uśmiech na twarzy): „Olevay system” (Ga Ga), „Pamiętaj – zabij faszyzm – zawsze zabij faszyzm” (De Facto), do tego Dezerter, wspomniane już KSU, ale też cała masa zespołów śpiewających o pierdołach. Liczyła się dobra zabawa. Jeśli zaś chodzi o kapele zachodnie to zawsze bardziej mnie ciągnęło w stronę Clash’ow niż Ramones’ów. Stąd pewnie rozpoczęło się moje odchodzenie od estetyki punk, a może po prostu zacząłem dorastać.

Oczywiście jakiś sentyment do punku mi pozostał i kilka najważniejszych dla mnie z tego okresy płyt stoi na półce, a miejsce dla nich w odtwarzaczu również się znajduje. Choćby dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz