Neu! Seeland:
Neu! - niemiecka krautrockowa grupa muzyczna, stworzona w 1971 roku przez byłych członków Kraftwerk.
Skład:
* Klaus Dinger
* Michael Rother
* Conny Plank (producent i inżynier dźwięku)
Neu! - niemiecka krautrockowa grupa muzyczna, stworzona w 1971 roku przez byłych członków Kraftwerk.
Skład:
* Klaus Dinger
* Michael Rother
* Conny Plank (producent i inżynier dźwięku)
Dla człowieka, którego miasto jest dramatycznie otoczone lądem, morze jest czymś niesamowitym. Jest jak Szara Przystań u Tolkiena. Miejsce, skąd możesz wyruszyć. Wypłynąć, zapomnieć i nie oglądać się za siebie, a świat jest twój i niczyj inny. Niby w dzisiejszych czasach taką role spełniają lotniska, ale to nie jest to samo. Lotnisko jest pozbawione duszy. Zamknięte strefami, przez które przejść mogą tylko wybrani, bramkami, sztucznymi uśmiechami obsługi, sklepami bezcłowymi. Morze jest otwarte dla wszystkich. Jest na wyciagnięcie ręki. Można je dotknąć, posmakować, zanurzyć się w nim i już tylko siła własnych mięśni, umiejętności, charakteru ogranicza przed wyruszeniem poza horyzont. Uwielbiam portowe miasta, niby tętniące życiem jak każde inne, a wystarczy jednak przejść kilka ulic gdzieś w bok by odnaleźć ten spokój płynący z morza. Żaden park, czy ogród w mieście otoczonym lądem nie może się z tym równać. Uwielbiam puste plaże, i wzburzone fale. Tą ciszę w hałasie i spokój w szalejącej wodzie.
Pierwszą płytą, o której pomyślałem w kontekście morza i która kojarzy mi się z tą szczególną nostalgią jest „Good God’s Urge” nieistniejącego już zespołu Porno For Pyros. Wieczór na plaży, nad oceanem, księżyc nad Thaiti, Bali, Hawaje, Kalifornia.
Nieśpieszna leniwa muzyka, sącząca się powoli z głośników.
Posłuchajcie, Porno For Pyros - "Bali Eyes":
Życie jednak idzie dalej. Pojawił się Perła i płyta „Amazing Atomic Activity”, która była jakby odreagowaniem po stracie. Zupełnie nie nowoczesna, klasyczna, hardrockowa. Po jakimś czasie zespół okrzepł z nowym gitarzystą. Pojawił się „Broken Head”, chyba najlepszy moment w Perlazztym okresie zespołu. Płyta krótka, szybka, spójna, z jajem i z przebojem. Zawsze wbijało mnie w podłogę, gdy na telewizorach w empiku leciał teledysk do „Don’t go to where i sleep”.
Fani Acid’s. Pamiętam, że zawsze gdy w końcu doszło do kwaśnej demaskacji (w sensie odkrycia tego, że jesteśmy fanami), łapaliśmy całkiem inny kontakt. W akademiku na jakiejś imprezie poznałem kiedyś taką fankę, i w pracy fana. Od razu pojawiły się jakieś takie fluidy, specyficzne poczucie humoru, które powodowały łatwiejsze porozumienie, łatwiejszą wymianę myśli i zrozumienie.
No tak, ale Perła też wkrótce zniknął. Rozstali się w przyjaźni (to ważne) i pojawił się Lipa. Dla mnie bomba. Zawsze byłem fanem Illusion i ta zmiana wydawała mi się idealna. Czas jednak zweryfikował ją na niekorzyść zespołu. Lipa zniknął z rejonów działania Acid Drinkers prawie tak szybko jak się pojawił, zostawiając po sobie płytę „Rock is not enough”. Płytę nie najlepszą, do której najrzadziej wracam. Powstało pytanie co dalej?
Olass. Olek, dla mnie człowiek znikąd. Facet o którym nie wiedziałem nic, a który odnalazł się w zespole jak żaden z poprzedników. Zaangażowany, wesoły chłopak i dobry muzyk. Płyta „Verses of Steel” z jego udziałem i w większości jego autorstwa miała być nowym otwarciem w historii zespołu. Dostaliśmy do ręki kawał świetnej metalowej muzyki, było pięknie i nagle mój światopogląd znów się załamał. Śmierć zabrała najmłodszego z Kwasożłopów. Olek miał 29 lat. Po koncercie w Krakowie położył się spać i już się nie obudził. Koledzy z zespołu myśleli po prostu, że długo śpi, ale gdy przyszli go obudzić było już za późno. Umarł z przyczyn naturalnych, niewydolność krążenia po długotrwałym wysiłku fizycznym. Chodziłem struty, bardzo mną ta śmierć wstrząsnęła, był młodszy ode mnie...
Jednak przedstawienie musi trwać, chłopaki postanowili grać dalej. Co będzie w przyszłości - czas pokaże, ale na pewno Acid Drinkers pozostaną czymś ważnym w moim życiu. Piasek w klepsydrze ciągle się przesypuje, czas płynie...
Pustkę krańca wszechświata wypełniał błyskający z oddali kolorowymi światełkami supermarket „Szatan Value”. Najpiękniejszy zły szerokim uśmiechem i otwartym gestem zapraszał do wejścia. Konie niespokojnie zarżały pod maską, lecz spokój jego twarzy był tak zniewalający, że nie sposób było nie wejść do środka. Nie połechtać się troszeczkę. Takie wszystko było piękne i błyszczące, wino tak dobre, a głos kusiciela tak słodki, że liczyło się już tylko mieć na własność, być posiadaczem. Te piękne miski i jogurty, pachnący chleb i kolorowe butelki lśniące na półkach, olej silnikowy i dvd prawie za darmo... Cel podróży jak ten horyzont, powoli zaczął się rozmywać, przestrzeń zakrzywiła się, aż nakrył wszystko sen...
...straszny...
Püdelsi - WampirTak, miało być o muzyce, a tu taki wpis cyklistyczny mi się pojawił. Słońce jednak skłania do pozytywnego myślenia, witamina D, endorfiny, wszystko działa jakoś tak dobrze. Żebym tylko znalazł czas na to wszystko.
Ale mimo wszystko muzyka musi się pojawić... świeci słońce, myślę sobie o wyprawach rowerowych, siedzę przy komputerze, a w tle gra Black Sabbath – „Killing Yourself To Live” z płyty „Sabbath Bloody Sabbath” osobliwe połączenie zaiste...
Cóż, chyba mam to gdzieś
Zaharowujesz się i co ci dają?
Po prostu zabijasz się by żyć
Zabijasz się by żyć”