środa, 6 stycznia 2010

Z 09 na 10



Pognębiony przez chorobę, która przewaliła się z hukiem przez moją rodzinę, mieląc wszystkich, których napotkała na swojej drodze, nie napisałem nic o magicznej zmianie cyferek, która pewnej grudniowej nocy zelektryzowała dużą część populacji ludzkiej zamieszkującej naszą umęczoną planetę. Och jakże lubimy cyferki, jak je kochamy, odliczamy, przypisujemy im siłę magiczną, zamykamy w ich ramy cały otaczający nas świat i zmiana w kalendarzu zawsze nas podnieca. Zmiany, zmiany i z bólem głowy, otwierając oczy w styczniowy poranek rozpoczynamy podsumowania. Takoż i ja uznałem, że od tego nie ucieknę i przedstawię państwu subiektywne około-muzyczne podsumowanie roku 2009.

Zacznijmy od wydarzenia roku: tu niewątpliwie najbardziej odcisnęła się w świadomości śmierć Michaela Jacksona. Postać już przez popkulturę odstawiona na boczny tor, zmarginalizowana, często wyśmiewana, nagle umierając znów ożyła. Paradoks, choć właściwie norma w naszym zwariowanym świecie.



Płyta zagraniczna... trochę tego było, bo i U2 i Depeche Mode i Mastodon i Rammstein, ale tak właściwie, to wyróżniłbym tu dwa wydawnictwa. Pierwsze to Pearl Jam "Backspacer". Równa, dobra płyta, która zawsze bardzo pozytywnie nastraja mnie gdy jej słucham. Jest w niej radość ze wspólnego grania, jest jakaś taka dobra energia, płynąca między członkami zespołu. Polecam.

Drugą płytę poznałem niedawno, to nowojorski zespół Grizzly Bear i album pod tytułem "Veckatimest". Dziwna post folkowa, nie piosenkowa muzyka, porównywana do „Pet Sounds” i Radiohead. Taka podróż w świat muzycznych pejzaży, po pustych ulicach w oparach miasta i bezdrożach gdzieś na pustkowiu. Bardzo ciekawa rzecz.

I na koniec wracamy do nas. Między Odrę i Bug, Bałtyk i Karpaty. Trochę już tu pisałem o dobrych polskich płytach z liczbą 2009 na okładce. Robią wrażenie dwie płyty Armii, był nowy Kult najlepszy od dobrych kilku lat, ale ciągle mający problem z podejmowaniem decyzji (gdyby wyrzucić kilka utworów, kto wie, może byłaby płyta roku) i kolejne wydawnictwo cenionego przeze mnie Lipali. Wygrywa jednak Hey „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”, o której pisałem w poprzednim wpisie, więc powtarzać się nie będę. Bardzo dobra płyta po prostu.

Ciekawy był to rok, w ciekawych czasach żyjemy – to ważne. Oby ten z dziesiątką na końcu był równie dobry. Niech świeci słońce, niech woda krąży w przyrodzie, niech czasu będzie więcej, niech rodzą się nowi ludzie, a muzyka niech nas otacza.

Na koniec Grizzly Bear. Do następnego razu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz