Słońce powoli wznosi się znad linii horyzontu, a mróz szczypie w policzki. Nad stawem nie ma nikogo. Wiatr rozwiewa śnieg z tafli lodu. Łyżwy z plecaka przedostają się na stopy, odbicie prawą nogą, lewą, znowu prawą. Coraz szybciej i szybciej. Nawrót i znów nabieranie prędkości i jeszcze raz i jeszcze. Serce bije coraz szybciej, a mróz dociera do każdej zmarszczki, do każdego zakamarka twarzy. Zimne powietrze wypełnia płuca. Rozłożone ręce, słońce świeci, niebo opada na głowę i świat zaczyna wirować...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz