poniedziałek, 21 grudnia 2009

„Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!”



„Osoba, która nie widzi powodu, żeby być smutną, jest dla mnie z gruntu podejrzana” powiedziała KN w pewnym wywiadzie. Płyta jest piękna, dźwięki spadające na mnie i otaczające mą głowę sprawiają, że świat zaczyna wyglądać inaczej. Śnieg skrzy się za oknem, a zakamarki duszy przepełnia muzyka. Gdy słyszę te słowa, czuję jak wiele mam z nią wspólnego. Jestem bardzo podobny i często świat odczuwam zupełnie tak samo. Może też chciałbym spać rok, może siedem lat, a czasami gwiazdy są jak gwoździe przytrzymujące niebo, co na głowę chce mi spaść. I ten koncentracyjny parapet, obawy, wątpliwości, wrzask o brzasku – tylko kilka zapamiętanych słów. Słowa są na tej płycie chyba najlepsze ze wszystkich napisanych przez Kasię Nosowską. Muzyka jest inna. Zupełnie inna od wszystkiego co Hey zrobił do tej pory. Właściwie, nie liczyłem, że ten zespół jeszcze mnie czymś poruszy a tu proszę – dla mnie „Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!” to bardzo mocny kandydat do płyty roku. Polecam z całego serca. 

piątek, 11 grudnia 2009

Świetlicki "Dwanaście"


Po przeczytaniu książki Marcina Świetlickiego pt. „Dwanaście” naszła mnie myśl taka, że wypadałoby napisać coś o twórczości owego autora. O książce tej nie napiszę wiele, bo to kryminał i dziwnie byłoby coś więcej pisać o nim. Wierszy pana Ś interpretować też nie będę. Chyba wystarczy, że polonistki będą go przerabiać na kolejnym semestrze swego studiowania. Ciekawe, czy wiele z niego zostanie po tym przerabianiu... Może choć buty się ostaną...
Napiszę o nocnym pociągu relacji Olsztyn Główny – Kraków, kilkanaście lat temu. Pytanie: czego on słucha? Takiej poezji współczesnej, wulgarnej niekiedy. Kasecie zgubionej w pociągu relacji przeciwnej i odkupionej dnia następnego.
RockNoc też staje mi przed oczami. Taki program w telewizji publicznej i Świetliki w nim na żywo – zupełnie... Potem, lat kilka później koncert w Proximie w Warszawie. Pytanie: idziesz na Świetliki? Eee nie, boję się...
I dziewczyna bojąca się chmurki, grzyba i robaka. I pan Boguś, który na chwilę stał się panem Bogusławem.
Dużo płyt, wierszy jeszcze więcej. Proza bardzo udana. Sięgam po następną
Wszystkiego dobrego Panie Marcinie.

środa, 2 grudnia 2009

Freak

Walenty był telewizorem. Rano jak co dzień wstał z łóżka, przetarł kineskop i wyszedł z domu. Niebo pięknie lśniło błękitem i zielenią. Elektryczne smoki z gracją przemykały ponad chmurami i dzień zaczynał się na dobre. Walenty szedł powoli do pracy. Z każdą ulicą, przestrzeń zagęszczała się różnymi przedmiotami. Dołączały do niego pralki, tostery, radia i kuchenki, a we wszystkich świeciły się lampki i szumiało życie... Dzień był piękny.

***

Zapiski na kopercie. Odsłuch pierwszy.


Późny wieczór. Dzieci śpią, dom śpi. Cisza. Słuchawki.

Rozkrzyczane saksofony. Bas uderzający w serce. Wrzask. Korowód Grechuty i Anawy.
Zachód słońca, rzeka, z prawej Most Śląsko-Dąbrowski, z lewej Most Gdański, kościół z czerwonej cegły, rozpalony chodnik, zielony brzeg.
Letni wieczór. Gorąco... lato, kieliszek zmrożonej wódki... gorąco
Pociąg pędzi przez pola, otwarte okna, zapach dojrzewającego zboża, świerszcze, ziarnka piasku
Muzyka dla dorosłych.
Pustynia. Noc. Droga mleczna jasna jak nigdy dotąd.


***

Druga płyta w tym roku. Myślałem, że sobie ponarzekam, że to nie moja bajka, że przeginają panowie, że przeszkadzać będą mi te improwizacje, to nagromadzenie free jazzu, a tu nic z tego. Bardzo podoba mi się nowe oblicze Armii. Rewolucja i przewartościowanie brzmienia są niesamowite, ale to nic, to wszystko ma sens – to muzyka do kontemplacji (najlepiej smakuje wieczorem na słuchawkach). „Der Prozess” był kolejną (bardzo dobrą zresztą) płytą tego samego zespołu, był naturalną ścieżką rozwoju, „Freak” jest jakby z innej rzeczywistości, z innej planety, gdzie telewizory, tostery i pralki idą rano do pracy i szumi w nich życie. Jest to także powrót do korzeni, w zespole znów pojawili się „ojcowie założyciele” – Robert Brylewski i Sławek Gołaszewski. Słychać w tym spotkaniu radość i duży potencjał na przyszłość. Tym bardziej dziwi mnie fakt, że Krzysztof „Banan” Banasik nie był zainteresowany uczestnictwem w czymś tak niesamowitym, może nie chciał, może nie został zaproszony... ale cóż „gdyby wszystko było inaczej, gdyby było odwrotnie(...)” jak śpiewa Kazik...
Nowa jakość, dla mnie coś niesamowitego. Polecam.

Do posłuchania singlowy „Green”
Armia - Green

wtorek, 1 grudnia 2009

Rock W Ruinach

Pierwszy koncert rockowy na jakim byłem miał miejsce w Szczytnie. Był 25 lipca 1993 roku, a impreza nazywała się „Dni I Noce Szczytna”. Pamiętam, że przez kilka lat, był to sztandarowy punkt moich wakacji. Jakoś zawsze się tak zdarzało, że pogoda wtedy dopisywała. Wczesnym popołudniem jechaliśmy zmyć z siebie brud dnia i ryzykując życie, zanurzaliśmy się w kipiel, w jaką zmieniała się woda za młynem. Potem, czyści jak łza pakowaliśmy się do busa, czasami do kilku osobówek i jechaliśmy do Szczytna. Koncerty odbywały się na dziedzińcu zamku, a scena ustawiona była na pozostałościach murów – po prostu „Rock W Ruinach”.

Brzmienie powalało, przepona odbierała każde uderzenie perkusji i do tego jeszcze bliskość tych, których znałem tylko z radia, telewizji i gazet. To tam widziałem na żywo Hey (zaraz po wydaniu płyty „Fire”), Closterkeller, Kolaborantów, Illusion, Kazika Na Żywo, Hunter i wiele innych zespołów, których teraz nie pamiętam.

Każdy wyjazd na koncert do Szczytna był dla mnie świętem, okazją by poczuć, że jestem częścią tej rewolucji muzycznej jaką były wczesne lata 90-te XX wieku. To wtedy muzykę dla młodzieży grała młodzież, a muzycy byli nie wiele starsi od nas. To wtedy na świecie eksplodował grunge, a radia i telewizje, grały te wszystkie wspaniałe dźwięki.

Po jakimś czasie impreza przeniosła się z dziedzińca na plażę miejską, potem zmetalizowała się i zmieniła w Hunterfest, który to ostatnio chyba znajduje się w upadku. To jednak były magiczne lata 90-te, które eksplodowały muzyką, a ja byłem zbuntowanym dzieciakiem z liceum przeżywającym to wszystko całym sobą.