środa, 19 sierpnia 2009

Bajka o prostym łojeniu, którego nie było

Dawno, dawno temu, gdzieś pod koniec ubiegłego tysiąclecia, w środku Europy, kontynentu już nie młodego, ale jeszcze dychającego, w kraju Polską zwanym, albo Lechistanem, czy coś tam o polerowaniu w nazwie mającym, powstała muzyka, która wyprzedziła swoją epokę. Kilku panów spotkało się ze sobą, coś zaiskrzyło i pojawiły się dźwięki jakich jeszcze nie było. Kraik ów mały, był wówczas na początku wielkich przemian, a i kompleksy ludzi zajmujących się płyt wydawaniem były na tyle duże, że nikt nie podjął się wyzwania, by pokazać tą muzykę gdzieś dalej, poza Odrą, Bugiem, Bałtykiem i Karpatami.

Flapjack i Dynamind po dwupłytowym flircie z rap-metalem zapuściły się w rejony tak alternatywne, że po płytach z których kawałki prezentuję poniżej już się nie podźwignęły. Natomiast Kobong od początku szedł ze swą muzyką pod prąd i dwie jego płyty były czymś niesamowitym na skalę światową.

Cóż z tego jednak, gdy dźwięki te nigdy nie dotarły do szerszego kręgu odbiorców. Publiczność, oczekiwała, prostego łojenia a tu tego było jak na lekarstwo. Ważne, że coś się z tego ostało. Tak więc posłuchać, a tym co znają i powspominać proponuję.

Na początek Flapjack z płyty "Juicy Planet Earth":



Dynamind z płyty "Mix Your Style":



I na koniec posłuchajcie jaki czad można zrobić na gitarach akustycznych - Kobong z płyty "Chmury nie było":

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz