środa, 10 czerwca 2009

All That You Can't Leave Behind


Zakładam plecak i wychodzę, jadę dosyć długo, tramwajem, potem autobusem. Podjeżdżam pod terminal, jest zimny, rześki poranek. Idę po gazetę i kawę na wynos. Siadam. Wokół mnóstwo ludzi, ci którzy wyjeżdżają i ci co czekają. Denerwują się, co chwila spoglądają na zegarki, spóźnia się, spieszy. "Już niedługo ją zobaczę" - myśli chłopak w czarnej kurtce z kapturem. Mija mnie już drugi raz, widzę go jak krąży po lotnisku, z jaką niecierpliwością po raz kolejny przechodzi przez drzwi. Zapala papierosa. Pali łapczywie, w pośpiechu, znów mija mnie i pędzi do hali przylotów. Jeszcze tylko chwila. Kobieta obok mnie nerwowo ściska paznokcie, czerwony lakier spada na podłogę i po chwili już go nie ma. Znika pod jej butem, ręce chowa do kieszeni. Wychodzi, musi chodzić. Cholernie boi się latać.

Nie lubię wyjeżdżać z miasta. W nim znalazłem wszystko co najważniejsze, ono mnie rozumie i czasami czuję że jest moim jedynym przyjacielem. Uwielbiam puste miasto, w święta, gdy wyludnia się, a przestrzeń robi się większa. W bloku naprzeciw, zwykle w pełni rozświetlonym, pali się tylko kilka świateł. Lubię jeździć bez celu tramwajem w deszczu, i spacerować po najstarszej części cmentarza. Chodniki, ulice, Rzeka, parki, pętle autobusowe, dworce i lotniska. A teraz lecę gdzieś daleko.

Już czas, oddaję bagaż, przechodzę przez bramki, na drugą stronę, tą dla wtajemniczonych. Przechodzę przez rękaw, siadam, przypinam się, lecę i lśniące w słońcu chmury odbierają całą realność sytuacji. Przede mną lotnisko, taksówka i miasto z którego już po kilku chwilach nie będę chciał wyjeżdżać.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz