piątek, 1 lipca 2011

Morze jest na północy


Początek lata. Wychodzę rano. Jeszcze wszyscy śpią. Ołowiane niebo wisi nisko nad głową. Idę pustą ulicą. Oszczekuje mnie stado małych miejscowych piesków. Kolejny zakręt. Kolejny piesek z głosem zupełnie nie pasującym do swej fizjonomii. Skąd w takim mikrym ciałku taki baryton? Wchodzę do lasu. Najpierw jest góra. Piaszczysta, lekko wzmocniona drewnianymi belkami tworzącymi rodzaj schodów. Potem ścieżka opada lekko w dół by skończyć się stromym zejściem po korzeniach sosen. Dalej znowu jest piach i lekko pod górę. Wspinam się powoli, staram wyrównać oddech, a stopy grzęzną w gruncie. Ze szczytu wniesienia widać morze, jeszcze tylko przejście przez pustą plażę i jestem na końcu Polski. Zanurzam dłonie w wodzie, a fale moczą mi buty. Kieruję twarz swoją ku zachodowi i ruszam przed siebie. Jestem zupełnie sam. Idę tak, by być jak najbliżej rytmicznie obmywających brzeg fal. Pośród setek niewielkich kamyczków błyszczą drobinki bursztynu.  Wiatr wieje, a niebo wygląda tak jakby zaraz miało pęknąć. Słucham muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz