poniedziałek, 22 lutego 2010

Historia pewnej kasety

Badania dowodzą, że było to lato roku 1992. Świadczy o tym dokumentacja fotograficzna, na której dwóch koszmarnie ubranych wyrostków stoi koło tamy we Włocławku. Wiatr rozwiera im grzywki, w tle majaczą jakieś druty wysokiego napięcia i ptactwo powietrzne się nad nimi unosi. Młodzieńcy przyjechali w to zupełnie obce im miejsce z wycieczką objeżdżającą miejsca święte, której uczestnikami są w przeważającej większości niemłode już kobiety. Wycieczka rozmodlona jest do granic wytrzymałości. Cud już ma chyba za sobą. W szczerym polu, w miejscu, gdzie dróg asfaltowych jeszcze nie zbudowano, objawiło się pewnej części wycieczki wirujące słońce. Jednak, jeśli mnie pamięć nie myli, główne atrakcje sakralne są jeszcze przed nimi. I sen w autobusie i jazda na składanym krzesełku i powrót i kupno kasety. Bo to ona stała się przyczynkiem do tych wspomnień. Kupiona już po wszystkim. Po powrocie i po śnie, latem 1992 roku w małym miasteczku w województwie łomżyńskim. The Cure – Wish.

poniedziałek, 8 lutego 2010

Massive Attack - Heligoland

Dziś, po raz pierwszy w historii tego bloga, jestem na czasie. Powiem więcej, jestem tak bardzo punktualny i aktualny jak tylko można być. Dziś bowiem ma premierę długo oczekiwana nowa płyta Massive Attack - "Heligoland". Siedem lat panowie Robert Del Naja i Grant Marshall kazali nam czekać na swoje najnowsze dzieło. Jakie jest nie wiem (przesyłka z krążkiem jeszcze do mnie nie dotarła), ale utwory ją promujące są bardzo zachęcające. Czy będzie lepsza, czy może choć porównywalna z moim ulubionym "Protection" z 1994 roku? Czy znowu zakocham się w trip-hopie? Czy wiosna kiedyś przyjdzie? Zostawiam was z tymi pytaniami i z promującymi najnowsze dzieło Massive Attack klipami.





Ps. Wszystkie klipy promujące album są dostępne pod tym adresem.

Natomiast widzów dorosłych zapraszam do obejrzenia pierwszego singla z płyty "Heligoland" - "Paradise Circus" - mocne dzieło. Muzyka piękna.

piątek, 5 lutego 2010

Sigur Rós - Heima. Impresja.

Być odkrywcą. Odkryć sens. Zrozumieć świat. Udowodnić, że Bóg istnieje. W czystym pięknie. W chmurach spadających z gór. W skałach. W wodzie.

Płynąc przez kolejne jeziora, czując krople deszczu na twarzy, śpiąc w pustych miejscach, w mokrym namiocie, jedząc niewiele, wieczorami susząc się przy ognisku, powoli przybliżałem się do celu. Od wielu dni byłem sam i ta samotność pozwalała zbliżyć mi się do prawdy. Na razie zbliżałem się do przybrzeżnych trzcin, zbliżałem się do wielkich ryb, do dzikich ptaków, do wiatru, do wody, do tego co samo przecież istnieć nie może. I czułem jak ta niewielka cząstka wszechświata zbliża się do mnie.

Dni mijały podobnie, od porannego zwijania obozu do ponownego postoju wieczorem. Pod stalowym niebem, rozbijając dziobem kajaka ciemną powierzchnię wody. Z dnia na dzień robiło się coraz zimniej. Liści na drzewach było z każdym dnie mniej. Para wydobywająca się z ust i drętwiejące palce mówiły – nie wytrzymasz. Wracaj, nie dasz rady. Jednak kres podróży był już bliżej niż początek.

Tu sam byłem panem sytuacji. Decyzja należała tylko do mnie. Odpowiadałem tylko za siebie. Rany bolały tylko mnie, a zimno tylko mnie przeszywało do szpiku kości. Jakże inne było to dla mnie. Jakże piękne było to nie otoczenie ludźmi. Cisza mącona tylko rytmicznym uderzeniem wioseł, trzaskiem palącego się drewna, czasami dźwiękiem harmonijki.



Ta niebiańska muzyka to czyste piękno. Coś niesamowitego, przenikającego i zostawiającego ślad. Krajobrazy, zasłuchani ludzie - od staruszków po małe dzieci, wełniane swetry, instrumenty z kamieni i stuletniego rabarbaru, opuszczone wioski, chmury, skały, woda  i te wspaniałe dźwięki. "Heima" to jeden z najlepszych filmów muzycznych jakie widziałem. Polecam.

Po kliknięciu na zdjęcia znajdziecie się w "Heima" - w ojczyźnie