czwartek, 25 listopada 2010

Jakże było pięknie

Następna opowieść będzie o tym co się wydarzyło razu pewnego podczas spożycia. No więc przyjeżdżam ja do miasta, bo byliśmy umówieni na przyswajanie przez organizm płynów pochodzenia owocowo-chemicznego. Brygada w pełnym składzie stawiła się na dworcu. Był komitet powitalny i śpiewy i kwiaty i nawet okolicznościowe przemówienie. Panowie – mówię – dziękuję za tak miłe przyjęcie, ale nie jesteśmy tu dla przyjemności.
Takoż ruszyliśmy „Pod Kasztany” do najlepszego monopolowego w mieście celem zakupu odpowiednich płynów. Po podliczeniu środków nabyte zastały trunki w ilości także odpowiedniej. Usiedliśmy na czeskim wesołym miasteczku, co to akurat stacjonowało koło dworca. Rozmowy od tematów damsko-męskich przeszły na świat i okolice. Zaczęto tworzyć nowe doktryny polityczne, niektórzy zaczęli opuszczać swoje ciała i wynosić się na orbitę lub nawet trochę dalej. Kolega zaprezentował w konkursie talentów, sztukę wokalu heavy metalowego. Także skoki w żywopłot uskuteczniane być musiały. Bo to i tradycja zobowiązuje i krzepę fizyczną pokazać wypada. Przygodę zakończyliśmy na drugim końcu miasta zajadając się pysznymi kanapkami typu hamburskiego i popijając wszystko piwem jasnym. Jakże było pięknie. Co prawda kilku kolegów się zapodziało, ale muzyka tak ładnie w barze przygrywała, że żal opuszczać go było. Stół jakby stał się naszą własnością i wreszcie właściciel z jakimiś złymi panami nas musiał stamtąd przepędzić. Aż dziw bierze, że noc zastała nas ciemna a tu do domu daleko. Jakże wygodna zdaje się być ławka w parku w czerwcową noc. Jakże niemiłym dla ucha jest poranny krzyk mew znad plaży...
Świat obudził się za wcześnie i oto sam nagle znalazłem się w nim zziębnięty i spragniony. A głowa bolała tak jak nigdy. Szczęściem jednak wspomnienia nie uleciały i został jaszcze łyk w butelce nieopodal. Chwiejnym krokiem udałem się ku wschodzącemu słońcu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz