poniedziałek, 6 lipca 2009

"Fire" i podróba Flyinga

Jako małolat nie miałem co liczyć na posiadanie gitary. Takie były czasy i nie dało się tego nijak przeskoczyć. Coś tam kiedyś brzdąkałem na pożyczonym basie, na elektrycznej chyba też i za perkusją siedziałem. Nigdy jednak nie grałem z przesterem, w stylu – „dwa akordy darcie mordy”, a do tej pory lubię wizualizować sobie, leżąc na kanapie z słuchawkami na uszach, że to ja wymiatam w danym kawałku. Teraz coraz bardziej dojrzewam do kupna jakiegoś wiosła. Niestety czas na debiut sceniczny gdzieś mi umknął, ale pozostaje kwestia spełnienia młodzieńczych fantazji.

Słucham sobie pierwszej płyty zespołu HEY. Fajne brudne brzmienie, jakby nagrywane to było w garażu, czy jakiejś innej kanciapie. Ale to nie jest ważne. Liczy się szczerość, melodie, które są pierwszorzędne i uczucia, które płyną z tej muzyki. Może chodzi też o to, że wtedy muzykę dla ludzi młodych robili ich rówieśnicy, lub co najwyżej ludzie kilka lat starsi od swoich słuchaczy. Dziś ciężko jest mi podać nazwy trzech zespołów prowadzonych przez dwudziestoparolatków. Teraz firmy płytowe boją się zaryzykować w kogoś nieznanego, bo nie wierzę, że nie ma młodych zespołów. Nie wierzę, że młodzi ludzie przestali grać. Po prostu nikt im nie chce pomóc.

A ja coraz bardziej pragnę kupić gitarę i to jakąś odlotową. Może jakaś kolorowa podróba Flyinga, jakiś nieduży piecyk, czadowy przester i będę grał moim córeczkom. Oj będzie się działo!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz