wtorek, 2 czerwca 2009

Insomnia

Miasto już się budziło. Było zimno. Chłód przenikał przez ubranie, wnikał w ciało, docierał do kości, a z ust wydobywała się mgła. Alkohol już nie grzał, nie pomagał, stanowił balast. Chciałem biec, żeby rozgrzać się, ale mięśnie odmawiały współpracy. Ulica była pusta, szyby zaparkowanych samochodów pokrywała gruba warstwa pary. Słońce powoli wstawało. Szedłem w kierunku centrum – może zdążę na pierwszy dzienny tramwaj lub autobus. W sobotę miasto budzi się wolniej niż zwykle.

Jest! Jest tramwaj, stary, zdezelowany linii 22. Szybko, zdążę. Nie przejściami podziemnymi tylko górą, przez skrzyżowanie, przez rondo. Jestem. Szyby zaparowane i nic nie widać. Jest cholernie zimno. W środku pełno Wietnamczyków z wielkimi torbami, robotników o twarzach tak szarych i gości zmęczonych jak ja. Siadam, kulę się w sobie, dotykam głową do szyby. Tramwaj rusza, szum silników, głowa obija się o okno. Nie mogę zasnąć.

Faithless - Insomnia

Faithless - Insomnia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz